Dokładnie przeczytał całe cztery stronnice.
Oto istotnie nadarzał się sposób rozłąki, możliwy do przyjęcia dla niego, szczęśliwy wielce dla Klotyldy, tak dogodny i tak naturalny, że należało natychmiast na niego przystać, a przecież, mimo wysiłków i mimo wszelkie rozumowanie, Pascal poczuł, iż brakuje mu mocy ducha, wielce tutaj potrzebnej, brakuje mu nawet odwagi. Musiał usiąść na chwile ponieważ nogi się pod nim zatrzęsły.
Ale wreszcie postanowił się zdobyć na bohaterstwo, ochłonął ze wzruszenia i przyzwał do siebie Klotyldę.
— Masz oto tutaj list i przeczytaj go uważnie. Przysłała go nam babka.
Klotylda istotnie z uwagą natężoną przeczytała cały list aż do końca, podczas czytania przecież nie rzekła ani słowa, nie zdradziła się ani jednym gestem. Potem odezwała się z prostotą:
— No, cóż? Nieprawdaż, przygotujesz odpowiedź?.. Odmawiam!
Pascal musiał zdobyć się na wysiłek niesłychany, by nie wydać zdradliwego okrzyku radości. Teraz, jak gdyby już nie ten sam człowiek, on znów z kolei przemówił, usiłując przekonać ją argumentami, pełnemi rozsądnej praktyczności:
— Odmawiasz, ależ to czyste niepodobieństwo... Trzeba się zastanowić, poczekajmy do jutra i jutro dopiero prześlemy odpowiedź; i pomówimy jeszcze o niej; co, nie chcesz?
Klotylda przecież zdziwiła się, a nawet roznamiętniła.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/418
Ta strona została przepisana.