— Mamy się rozstać, i dlaczego? Doprawdy, tybyś się na to zgodzi!?... Co za szaleństwo! Kochamy się i mielibyśmy się rozstawać, a ja miałabym odjeżdżać w takie strony, gdzie mnie nikt nie kocha!... A to ładnie! Czyś ty o tem wszystkiem pomyślał? Ależ to byłaby głupota!
Pascal nie pragnął rozwijać dalej owej sprawy w taki sposób; przeciwnie zaczął mówić o poczynionych obietnicach, o obowiązku wreszcie.
— Przypomnij sobie tylko, moja droga, jak byłaś wzruszoną, kiedy cię objaśniłem, iż Maksymowi nieodwołalnie niemal grozi paraliż. I oto dzisiaj powaliła go choroba; leży bezsilny, sam, bez nikogo, z rozpaczą przyzywa cię na pomoc... Nie możesz się od niego odwrócić w takiem położeniu. Poprostu masz tam do spełnienia święty obowiązek.
— Obowiązek! — krzyknęła. — A czyż ciężą na mnie jakiekolwiek obowiązki wobec brata, który się nigdy o mnie nie zatroszczył. Mój jedyny obowiązek jest tam, gdzie jest moje serce.
— Lecz przyrzekłaś mu. Nawet ja przyrzekłem za ciebie, ponieważ oświadczyłem, iż jesteś rozsądną... Nie możesz doprowadzać do tego, bym uchodził za kłamcę.
— W tym wypadku właśnie ty jeden nie jesteś rozsądnym. Byłoby to szaleństwem rozłączać się, skoro i jedno i drugie poprostu umarłoby z tęsknoty..
I tu urwała, zamiast słów dodając gest wymowny, którym gwałtownie przecięła dalszy ciąg rozpraw w owym przedmiocie.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/419
Ta strona została przepisana.