Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Nigdy do tej pory nie podniosła przeciwko niemu tak jawnego buntu.
— Lecz ty jesteś jeszcze małą, dziewczynką, ty nic nie wiesz i na niczem się nie znasz!
— Nie, mam duszę, a ty wiesz o niej tylko tyle, co i ja!
Puścił teraz jej rękę i zatoczył kulisty ruch ku niebu, poczem zapadło milczenie niezwyczajne, kryjące w zanadrzu starcia poważne, tudzież sprzeczki bezpożyteczne, których nie chciał teraz wywoływać. Wolał otworzyć szarpnięciem gwaltownem okiennicę środkowego okna, gdyż słońce już chyliło się mocno ku zachodowi.
To też salon pogrążył się w mroku.
Potem doktór podsunął się z powrotem ku Klotyldzie.
Lecz ta ostatnia poczuwszy nagle potrzebę odetchnięcia świeżem powietrzem i popatrzenia w dal, skierowała się ku owemu otwartemu oknu. Gorący deszcz promieni skwarnych przestał spadać; pobłyskiwało w górze jedynie niebo rozpalone lecz blednące zwolna; z ziemi, nasiąkniętej żarami, podnosiły się wyziewy parne, łagodzone chłodniejszym oddechem wieczoru.
Na dole tarasu widniał nasamprzód tor drogi żelaznej, straż przednia stacyi kolejowej, której budynki wznosiły się znacznie dalej; potem łańcuch drzew, przerzynający pustą i wyschła płaszczyznę, wskazywał bieg rzeki Viorne’y, wzdłuż której piętrzyły się w górę wyżyny Saint Marthe, o ziemi czerwonawej, rodzącej oliwki, podtrzymywanej niby schody murami z dawnych kamieni polnych, a uwieńczonej u szczytu ciemnym bo-