wiać do wyjazdu. Skoro się kogo kocha, a ten ktoś jest chory, to się w takim razie przy nim zostaje, by go troskliwie pielęgnować.
W ten sposób ów bój niezwykły nie ustawał ani na chwilę.
Był to istny pojedynek czułości, zapomnienia o sobie samym, a pamięci ustawicznej o szczęściu drugiej osoby. On atoli, jakkolwiek wzruszenie, że ją oglądał tak dobrą, oraz tak kochającą, osłabiało hart jego woli, widział z dniem każdym lepiej potrzebę jej odjazdu.
Ostatecznie powiedział sobie samemu, że chce nieodwołalnie, by Klotylda opuściła Soulejadę. Mięszał się jednak, stawał się chwiejnym i drżał, gdy trzeba było zdecydować się na środek, jakim możnaby było nakłonić ją do tego kroku.
Widział już wyraźnie scenę, pełną łez i rozpaczy: cóż powinien jej powiedzieć? cóż powinien zrobić? co to się stanie, gdy oboje po raz ostatni będą się musieli uścisnąć, po raz ostatni, ponieważ w przyszłości już się nie zobaczą.
A tu dzień biegł za dniem, podczas gdy on nie umiał znaleść żadnego środka, nic nie rozpoczynał, jeno ustawicznie pomawiał siebie samego o podłość każdego wieczora, kiedy po zgaszeniu świecy Klotylda obejmowała go swemi ramionami świeżemi, szczęśliwa i tryumfująca, że umiała tak nad nim zapanować.
Często nawet żartowała, mając na ustach i w głosie lekko złośliwy uśmieszek.
— Mistrzu, ty jesteś zbyt dobrym, zostawisz więc mię przy swym boku.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/423
Ta strona została przepisana.