Godzinami całemi teraz Pascal rozwijał owe teorye wobec Klotyldy i tłomaczył je, tudzież objaśniał z jakimś zapałem gorączkowym, oraz przesadnym. Zdawało się, że schwyciła go ponownie w swe objęcia owa miłość wiedzy, która aż do chwili namiętnej miłości ku Klotyldzie, poprostu zabierała na własność wyłączną całe jego życie.
Powtarzał jej teraz ustawicznie, że nie może zostawić niedokończonem swego wielkiego dzieła, musi zaś nad niem niesłychanie wiele pracować, jeżeli pragnie pozostawić po sobie pomnikową pamiątką! Nadto z powrotem wracała do jego piersi obawa o dokumenta; na nowo otwierał teraz po dwadzieścia razy przez dzień wielką szafę, znosił je z górnej półki, nie przestawał dodawać do nich nowych kawałków.
Zresztą jego ideja o dziedziczności zaczynała się obecnie znowu przekształcać, pragnął więc jeszcze raz wszystko przeczytać, wszystko zgłębić, oraz pogłębić, wyciągnąć z dziejów przyrodniczych oraz społecznych swojej rodziny szeroką syntezę, odźwierciedlenie niejako, w zarysach ogólnych, całej ludzkości.
Potem, ubocznie, zaczął też i wspominać o swoim sposobie leczenia z pomocą zastrzykiwań, chciał go więc ulepszyć: majaczyło mu bowiem przed oczyma jeszcze nie zupełnie określone widmo nowej terapeutyki, teorya bardzo śmiała i nader obszerna, powstała w nim właśnie pod wpływem przekonania, oraz doświadczenia osobistego o wybornych następstwach dynamicznych pracy.
Teraz za każdym razem, ilekroć usiadł do stołu, narzekał głośno:
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/427
Ta strona została przepisana.