Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/430

Ta strona została przepisana.

— Czyż sądzisz, że zdołałbym umrzeć, nie zobaczywszy się z tobą poprzednio raz jeszcze?... Cóż u dyabła, napisałbym po ciebie. A ty musiałabyś przyjechać, aby mi zamknąć oczy.
Teraz Klotylda, upadłszy na krzesło, załkała boleśnie:
— Mój Boże, czyż to możliwe? a więc pragniesz, abyśmy już jutro nie byli razem, my, którzy nie rozłączaliśmy się ani na minutę jedną i żyliśmy poprostu w objęciach wzajemnych! A przecież, gdyby się zjawiło dziecię...
— Ach! ty mię potępiasz! — przerwał gwałtownie. Istotnie, gdyby dziecię się zjawiło, nigdy stąd nie powinnabyś odjeżdżać... Czyż nie widzisz atoli, że jestem już stary i dlatego pogardzam sobą samym. Żyjąc ze mną zestarzałabyś się szybko, doznając jedynie tej wielkiej boleści, że nie byłabyś ni żoną naprawdę, ni matką. Brakowałoby czegoś twojej kobiecości. Idź więc sobie, skoro przestałem już być mężczyzną!
Napróżno usiłowała go uspokoić.
— Nie, nie, wiem doskonale, co myślisz; powiedzieliśmy to sobie przecież ze dwadzieścia razy: jeżeli ostatecznie nie pojawi się dziecię, miłość jest wówczas wstrętnym i nieużytecznym brudem... Pewnego wieczora przecież odrzuciłaś ową powieść, którą czytałaś, ponieważ para bochaterów, zdumiona, że spłodziła dziecię, choć jednak musiała wiedzieć, że może je spłodzić, nie wiedziała następnie, w jaki sposób się tego dziecka pozbyć... Ach! ja tymczasem tak na to dziecko czekałem, na to dziecko, które kochałbym szalenie, gdyż to byłoby twoje dziecko!