Przypomniała mu, że onego czasu przyszła tutaj, żądając owego małżeństwa, by stłumić w zarodku skandal, który przybierał rozmiary coraz szersze; Klotylda tymczasem miała wówczas minę zdziwioną i oświadczyła, że ani ona, ani doktór o tem nie pomyślał; skoro przecież raz tego zajdzie potrzeba, owszem pobiorą się, gdyż nic przeciwko temu nie mają, lecz to wszystko można jeszcze odłożyć na później, ponieważ nic a nic ich nie nagli.
— Pobrać się. Ależ ja chcę tego koniecznie! — krzyknęła Klotylda.
Masz zupełną słuszność, babko...
I zwracając się do Pascala, dodała:
— Sto razy powtarzałeś mi, że zrobisz wszystko, czego tylko będę chciała... A więc słuchaj; ożeń się ze mną! Zostanę twoją żoną i nie pojadę do Paryża. Żona nie opuszcza męża.
Pascal odpowiedział odmownie, lecz tylko gestem, bał się bowiem, by głos go nie zdradził, głos, w którym zadrżałaby nuta wdzięczności za ową ofiarę wiecznych więzów, do końca życia przykuwających ją do niego. Tymczasem gest, acz chwiejny, daleko lepiej już wyrażał odmowę. Na co się przyda owo małżeństwo in extremis, skoro już dawne szczęście bezpowrotnie wali się w gruzy?
— Bezwątpienia — podjęła Felicyta — uczucia twoje są bardzo wzniosłe. Bardzo zręcznie układasz projekty w swojej główce milutkiej. Małżeństwo przecież nie da wam żadnego dochodu; pozostając zaś tutaj,
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/436
Ta strona została przepisana.