Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/437

Ta strona została przepisana.

kosztujesz Pascala, porządnie drogo i jesteś dla niego wcale niemałym ciężarem.
Owo zdanie ostatnie wywarło na Klotyldę niezmierne wrażenie.
Obróciła się gwałtownie ku Pascalowi, z licem, krwią zalanem, z oczyma, pełnemi łez...
— Mistrzu! mistrzu! czyż to prawda, co przed chwilą powiedziała babka? Czy to prawda, że żałujesz mi tego kawałka chleba, który tutaj zjadam?
Pascal pobladł jeszcze bardziej i nie oddychał niemal, a cała jego postać wyrażała przygnębienie niezmierne. Mimo to głosem stłumionym, jak gdyby mówił do siebie samego, szepnął:
— Mam przed sobą tyle pracy! chciałbym jeszcze powiększyć moje dokumenta, przejrzeć rękopismy moje i notatki, dokończyć słowem zadania, które sobie w życiu wytknąłem!... Gdybym został sam, zdołałbym, być może, tego wszystkiego dokończyć. Sprzedałbym Soulejadę, och! i miałbym szczupły kęs chleba, gdyż wiele bym za nią nie dostał. Sprowadziłbym się, razem ze wszystkiemi papierami, do małej izdebki. I tam usilnie pracowałbym od rana do nocy, a pracą starałbym się odgonić widmo nieszczęścia.
Mówiąc to przecież Pascal unikał wzroku Klotyldy.
W zburzeniu jednak, jakie owładnęło tą ostatnią, już jej nie wystarczało to mruczenie bolesne Pascala. Z każdą sekundą wzruszenie jej rosło i wzbierało, ponieważ czuła, że nadeszła chwila stanowczej, nieodwołalnej przeprawy.