Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/438

Ta strona została przepisana.

— Popatrz, mistrzu, na mnie, popatrz mi prosto w oczy!.. I zaklinam cię, mój najdroższy, okaż się istotnie dzielnym, wybieraj zatem pomiędzy twojem dziełem i mną, ponieważ, jak się zdaje, twierdzisz, że wysyłasz mię z domu w tym celu, byś swobodniej mógł pracować!
I dla Pascala nadeszła również chwila bohaterskiego kłamstwa.
Podniósł przeto głowę i popatrzył jej dzielnie prosto w oczy, potem zaś z uśmiechem skazanego na śmierć, lecz i pragnącego śmierci, odezwał się swoim dawnym głosem gdzie drgały wszystkie odcienia iście boskiej dobroci:
— Jak się zapalasz i unosisz! Czyż nie możesz pójść za głosem obowiązku spokojnie, jak wszyscy... Mimo istotnie dużej pracy przed sobą, muszę tedy zamknąć się w pustelni; a ty, najdroższa, powinnaś pojechać do brata. Pojedź tedy; wszystko już skończone.
Po tych słowach zapanowało milczenie straszliwe przez kilka sekund.
Klotylda wciąż jeszcze uporczywie spoglądała Pascalowi w oczy, ufając, iż ten zmięknie.
Czy mówił on prawdę szczerą? czy też poświęcał się jedynie dlatego, by jej zapewnić szczęście?
Przez chwilę istotnie doznała wrażenia niezwykle dziwnego, jakgdyby dreszcz, który wstrząsnął jego ciałem, owionął teraz i ją także.
— I czy wysyłasz mię na zawsze; czy nie pozwolisz mi w przyszłości powrócić do siebie?
Pascal nie ugiął się, — uśmiechem mdłym jeno odpowiadając, iż nie wyjeżdża się, by zaraz powracać;