wszystko się przeto teraz pogmatwało; Klotylda nawet nie umiała sobie zdać ze wszystkiego sprawy dokładnej; mogła więc i naprawdę przypuszczać, iż Pascal przekładał ponad nią pracę, zwyczajnie jako człowiek nauki, który woli wiedzę, niżeli kobietę.
Teraz zatem na nią przyszła kolej, by zblednąć straszliwie.
Chwilę jeszcze wyczekiwała wśród straszliwego milczenia, poczem łagodnie, zwykłym swoim tonem, czułości, oraz pokory pełnym, odezwała się:
— A więc dobrze, mistrzu, odjadę, kiedy tylko zechcesz i powrócę dopiero wtedy, skoro ty tego wyraźnie zażądasz.
Wszystko więc nagle przerwało się między nimi.
Tego, co się stało, już odwołać nie było można.
Natychmiast więc Felicyta, zdziwiona, że wszystko poszło tak prędko, zażądała, by oznaczono dzień odjazdu. W duchu zaś winszowała sobie samej swej śmiałości i sobie tylko przypisywała zwycięstwo, sobie i swemu kierownictwu całej rozprawy.
Był to właśnie piątek; zgodzono się tedy, że Klotylda odjedzie w niedzielę. Nawet już i telegram wysłano o tem do Maksyma.
Już od trzech dni po okolicy całej hulał mistral. Pod wieczór wiać zaczął ze zdwojoną gorliwością; a Martyna, wierząc baśni ludowej, oznajmiła, że będzie wiał jeszcze przez trzy dni.
Wiatry, przebiegające pod koniec września przez dolinę Viorne’y, stale są straszliwe. To też z troskliwością niesłychaną przeszła przez wszystkie pokoje, by się
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/439
Ta strona została przepisana.