Czyż nie rozstali się już ze sobą naprawdę?
Wstyd jeno i wyrzuty przepełniłyby jego serce, gdyby ją był posiadł raz jeszcze, choć już nie należała do niego...
Cóż to jednak za powrót okropny do tego pokoju zimnego, opustoszałego, gdzie czekało na niego chłodne, dawne, kawalerskie łóżko! Zdawało się mu teraz, iż to już starość chwyta go w swe objęcia, tak, starość zapada nieodwołalnie nad jego głowę, niby wieko trumny ołowianej.
Nasamprzód obwiniał wiatr, iż to on jest przyczyną, jego bezsenności. Dom obumarły napełnił się łkaniami, jakiemiś jękami błagającemi, wśród których odzywały się i krzyki gniewu, a do wszystkiego przyłączał się płacz ustawiczny.
Dwa razy wstał z łóżka i szedł podsłuchiwać pod drzwiami Klotyldy, lecz nic nie usłyszał.
Potem zszedł na dół, by zamknąć drzwi które ustawicznie się odmykały i przymykały, wydając za każdym razem głuche uderzenie, jak gdyby nieszczęście pukało w ściany domu. Poprzez pokoje ciemne przelatywały westchnienia; Pascal, zziębnięty, drżący, położył się z powrotem, ale wciąż dręczyły go przywidzenia bolesne.
Wreszcie zdobył się na świadomość, iż to nie mistral rozszalały sprawia mu tyle cierpień, wre w jego piersiach i odgania sen z powiek. Sprawcą tego wszystkiego jest tęsknota za Klotyldą, pewność, iż ona śpi wraz z nim jeszcze pod jednym dachem, ale już nie może do niego należeć.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/444
Ta strona została przepisana.