Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/448

Ta strona została przepisana.

zobaczyć się z Pascalem. Do ostatniej bowiem chwili spodziewała się bezwątpienia, że mistrz zatrzyma ją u swego boku.
I ona również miała powieki zaczerwienione, tudzież opuchłe z bezsenności. Wszedłszy, natychmiast rzuciła na niego spojrzenie, pełne lękliwych zapytań i nie odwracała od tej chwili ani na moment od niego oczu.
Pascal przecież wyglądał jeszcze tak źle, że się o niego zaniepokoiła.
— Nie, nic mi nie jest, zapewniam cię. Byłbym spał wybornie, gdyby nie ten mistral... Nieprawdaż, Martyno, wszak już ci o tem mówiłem.
Służąca skinieniem głowy przyznała mu racyą.
To też Klotylda ze swej strony poddała się żelaznej konieczności i nie wyspowiadała się przed nim z męczarń, oraz walk, które także przebyła tej nocy, podczas gdy on niemal konał w jej pobliżu. Obie kobiety, nawykłe do posłuszeństwa, robiły teraz wszystko, by okazać mu pomoc i posłuch w tej chwili zapomnienia o sobie samym.
— Poczekaj — rzekł Pascal, otwierając biurko — mam tutaj coś dla ciebie... Patrz! oto siedmset franków w tej kopercie.
I jakkolwiek Klotylda z protestem głośnym wzbraniała się przyjąć owych pieniędzy i nie chciała o niczem słuchać, Pascal zdał jej rachunek szczegółowy.
Z sześciu tysięcy franków otrzymanych za klejnoty, wydano do tej chwili zaledwie dwieście, Pascal zaś zatrzymał dla siebie sto, by opędzić wydatki do końca miesiąca, rzecz prosta, rządząc się ścisłą oszczędnością,