Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/452

Ta strona została przepisana.

Po raz ostatni spojrzała na niego, czy też nie wyciągnie ku niej ramion, aby ją zatrzymać.
Wszystko się skończyło.
To też twarz jej przybrała wyraz zmartwiałości pewnej, jak gdyby ją w owej chwili piorun poraził.
Z początku zamienili z sobą kilka słów banalnych.
— Napiszesz do mnie? Nieprawdaż?
— Bezwarunkowo, a ty pisz do mnie możliwie, jak najczęściej, co się też z tobą dzieje.
— Nadewszystko, gdybyś zachorował, przywołaj mię natychmiast.
— Przyrzekam ci, lecz niema obawy, jestem zupełnie zdrów.
Aż wreszcie już w chwili, gdy miała opuścić ów dom, tak dla niej drogi, ogarnęła go raz jeszcze wzrokiem niepewnym. Następnie zaś przytuliła się do piersi Pascala i patrzyła na niego, łkając, podczas kiedy on objął ją uściskiem serdecznym.
— Chcę cię tutaj raz jeszcze pożegnać, chcę ci podziękować.. To ty, mistrzu, zrobiłeś mię tem, czem teraz jestem... Powtarzałeś bowiem sam dosyć często, że wypleniłeś ze mnie nałogi dziedziczne. Czemże bowiem stałabym się, gdybym dojrzewała tam, w owem otoczeniu, w którem się chował Maksym?... A tak, jeżeli jestem choć cokolwiek warta, to zawdzięczam jedynie tobie, tak tobie, który przesadziłeś mnie w inny grunt, bo do tego domu pełnego prawdy i dobroci, gdzie wzrastałam na godną twojej dla mnie czułości.. Dzisiaj skoro już mię obarczyłeś i obsypałeś dobrodziejstwami, odsyłasz z powrotem. Niech się tedy stanie wola twoja,