Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/461

Ta strona została przepisana.

Ach! ten biedny Ramond, jakżeby on chętnie go uściskał! Odgadł bowiem wybornie uczucia, które go tutaj przypędziły, ową chęć pocieszenia dawnego mistrza. Pocóż atoli tracić choćby jedną godzinę? pocóż narażać się na wzruszenia i łzy, i możność zdradzenia się brakiem odwagi?
Całemi dniami zatem przesiadywał przy stole, siedział tam rano i popołudniu, a często nawet przy lampie do późnej nocy.
Chciał teraz doprowadzić do skutku dawno już powzięty zamiar: oprzeć swoją teoryą o dziedziczności na podstawie zupełnie nowej, posługiwać się aktami, dokumentami, dostarczonemi mu przez jego rodzinę, celem wyprowadzenia następnie kilku praw; w gromadzie istot życie rozlewa się i udziela matematycznie od człowieka do człowieka, przystosowując się zresztą do otoczenia: nasamprzód chaos, potem powstanie rodzin, społeczeństw, całej ludzkości.
Spodziewał się, że szerokie rozmiary takiego planu, wysiłek, konieczny do urzeczywistnienia tak olbrzymiego pomysłu, owładną nim całym, wracając mu zdrowie, pewność siebie, dumę nawet, skoro ucieszy się radością szczytną z powodu ukończenia dzieła całego. Chciał tedy bardzo a bardzo zapalić się, oddać się dziełu z namiętnością prawdziwą, z zachwytem, a tymczasem przeciwnie czuł, że upada i na duchu i na ciele, umysł słabnie i rozprasza się, a serce, zdala od ukochanej istoty, coraz bardziej zrozpaczone, staje się bardziej chorem z dniem każdym.
Czyż to byłoby bankructwo ostateczne pracy. A więc on sam, który pracy poświęcił życie całe, uwa-