Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/463

Ta strona została przepisana.

gdyż zawsze przywodziła na myśl jego upadek cielesny i duchowy, równający go teraz już tylko sile zmarnowanej i straconej.
Na samem dnie bowiem smutku Pascala tkwiło to uczucie wyraźne, oraz górujące, że już się wszystko skończyło.
Tęsknota za Klotyldą, ból, że jej już nie ma przy sobie, pewność, iż jej nigdy więcej nie będzie posiadał, zatruwały go formalnie z każdym dniem więcej, zalewały go jakimś jadem, który niszczył w nim wszystko.
Praca już im nic się nie zdała; Pascal niekiedy głowę opuszczał na kartkę, którą właśnie zapisywał i płakał całemi godzinami, nie mogąc zdobyć się na odwagę ujęcia pióra w rękę.
Jego zaciekłość, z jaką chciał się brać i brał do pracy, całe dni, podczas których dobrowolnie się torturował, nie mogły nadto zażegnać nocy strasznych, nocy, nawiedzanych okrutną bezsennością, podczas których gryzł pościel i kneblował sobie usta kołdrą, byle tylko nie wykrzykiwać głośno imienia Klotyldy.
Widział ją zresztą wszędzie w tym domu posępnym, w którym się zamykał. Widział ją, jak chodzi po pokojach, wygląda z każdego kąta, siedzi na wszystkich krzesłach, stoi wyprostowana we wszystkich drzwiach.
Na dole, w jadalni, ile razy zasiadł do stołu, zawsze widział jej postać tuż naprzeciwko siebie. Na piętrze znowu, w pokoju, gdzie pracował, widmo Klotyldy nie odstępowało go ani na jedną sekundę, ponieważ i dawniej żyła ona razem z nim, zamknięta w domu, przy pracy: to też bez przerwy Pascal czuł jej obecność przy