wią, tym lub owym udało się już odzyskać cząstkę należytości.
— Ależ — odrzekł Pascal — wiem doskonale, że to tam jakoś idzie na lepsze. Martyna otrzymała już dwieście franków, jak się mi zdaje.
Na twarzy Ramonda ukazało się zdziwienie.
— Jakto, Martyna? Nawet bez pańskiego upoważnienia... Ostatecznie, czy się pan zgodzi udzielić pełnomocnictwa mojemu teściowi, by przeprowadził pańską sprawę? Wyświetli on wszystko i załatwi, skoro pan nie masz ani ochoty, ani gustu zajmowania się temi historyami...
— Ależ doskonale, daję owo pełnomocnictwo panu Lévêque’owi i z góry mu tysiąckrotnie dziękuję.
Gdy już ów interes zszedł z porządku dziennego, młodzieniec spostrzegłszy bladość doktora, wprost zapytał go o przyczynę.
Pascal odrzekł z uśmiechem:
— Wyobraź sobie, przyjacielu, że miałem przed chwilą atak anginy piersiowej... Och! to nie jest przywidzenie! były wszystkie znamiona, jak potrzeba... Ach! doskonale, ponieważ już tutaj jesteś, zbadaj mię, doktorze, jeżeli łaska.
Z początku Ramond wzbraniał się, chcąc całe badanie poprostu w żart obrócić. Czyż taki rekrut, jak on, ośmieliłby się wyrokować o własnym generale?
Mimo to przecież badał go, widząc ściągniętą i wystraszoną twarz Pascala.
Podczas badania jednak w spojrzeniu Ramonda przebijało się coraz większe zdziwienie. Ostatecznie za-
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/469
Ta strona została przepisana.