i obroni pozostałe po nim pamiątki. Już usiadł, już pośpiesznie chciał się zabrać do pisania, by list mógł jeszcze odejść rannym kuryerem.
Kiedy jednak ujrzał przed sobą białą kartę i poczuł pióro w palcach, skrupuły rość zaczęły, a w piersiach zjawiło się niezadowolenie z siebie samego.
Czyż owej troski o dokumenta, owego pięknego projektu dania im strażniczki i ocalenia ich, nie podyktowała poprostu słabość woli i choroba, czyż to nie był właściwie pozór do sprowadzenia Klotyldy? Na dnie tego tkwiło samolubstwo. Myślał poprostu tylko o sobie, nie zaś o niej.
I widział, jak wraca do tego domu biedna, skazana na pielęgnowanie chorego starca; widział nadewszystko jej straszną rozpacz, jej trwogę, gdy on będzie konał, widział, jak się ona przerazi, gdy pewnego dnia padnie u jej boku, niby piorunem rażony.
Nie, nie! byłaby to chwila tak straszna, że lepiej jej uniknąć, boć w gruncie rzeczy powrót Klotyldy równałby się kilku dniom okrutnego rozstania, następnie zaś zjawiłaby się bieda, a takiego dziedzictwa nie miał prawa zostawiać jej po sobie, inaczej byłby zbrodniarzem. Spokój i szczęście znajdzie ona tylko w takich, jak obecnie warunkach, reszta nie powinna jej obchodzić.
Pascal umrze samotny w swojej dziurze, szczęśliwy, że może ją za szczęśliwą uważać. A co się tyczy rękopismów, zobaczy, czy celem ich ocalenia zdobędzie się na moc rozstania się z niemi i odesłania do Ramonda. Ale nawet, gdyby wszystkie papiery miały zginąć, zgodzi się na to, przystanie także i na to, aby nic a nic po
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/476
Ta strona została przepisana.