nim nie zostało, choćby nawet ani jedna myśl, byle tylko żadna mgła na przyszłość nie przysłaniała szczęścia tej kobiety ukochanej.
Pascal więc zaczął pisać jedną z owych zwykłych odpowiedzi, które dobrowolnie, acz z głęboką w sercu troską, czynił niejako wyraźnemi i chłodnemi.
Klotylda w ostatnim liście nie skarżąc się wprost na Maksyma, dała do zrozumienia, że brat zwolna zaczyna się bez niej obywać, niezmiernie zachwycony Różą, siostrzenicą fryzyera Saccarda, ową małą blondyneczką z miną niezmiernie słodką.
A doktór natychmiast przewąchał jeden z manewrów ojca, jakieś zabiegi około fotelu chorego, którego namiętności, niegdyś tak burzliwe, teraz w przededniu śmierci na nowo zaczynają się odzywać. Mimo swego niepokoju przecież zdołał przesłać Klotyldzie bardzo umiejętne rady, powtarzając, iż jej obowiązkiem jest wytrwać aż do końca.
Gdy się podpisywał, łzy zaćmiły mu wzrok.
Ów list był na niego ostatecznym wyrokiem śmierci, niby starego i opuszczonego bydlęcia, śmierć bez pocałunku jednego, bez ręki przyjacielskiej, która zamknęłaby oczy. Ten wyrok dobrowolnie i własnoręcznie podpisał.
Potem atoli zjawiły się w jego głowie wątpliwości: czy postąpił słusznie, zostawiając ją tam w Paryżu, w owem otoczeniu złem, gdzie przeczuwał, iż oddziałują na niego możliwie najgorsze wpływy?
Do Soulejady listonosz przynosił codziennie listy i dzienniki około godziny dziewiątej rano.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/477
Ta strona została przepisana.