Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/479

Ta strona została przepisana.

pełnie pewną, swej ciąży, którą nadto potwierdzają także i inne zjawiska.
List był krótki, opowiadał poprostu sam fakt, ale tchnął radością gorącą, wylewem nieskończonej czułości i kończył się pragnieniem jak najszybszego powrotu.
Pascal przerażony, bojąc się, czy dobrze wszystko zrozumiał, zaczął czytać list po raz drugi. Dziecię! to dziecię, z powodu którego pogardzał samym sobą, że nie mógł go spłodzić, w dniu odjazdu, podczas gdy wiał straszny mistral; dziecię, które już było tam, jechało wraz z Klotyldą, gdy zdala patrzył na pociąg, pędzący poprzez płaszczyznę pustą.
Ach! było to jedynie dzieło prawdziwe, jedyne dobre, jedyne żyjące, jedyne, które napełniało go szczęściem i dumą zarazem.
Jego prace, jego obawy przed dziedzicznością zniknęły. Dziecię miało się zjawić, mniejsza o to, jakiem będzie, byleby tylko było dalszym ciągiem, życiem przekazanem i przedłużonem, sobowtórem ojca!
To wszystko wzruszyło go strasznie, drżał na ciele całem, odczuwał rozkosz niebywałą. Śmiał się, mówił głośno, szalenie i namiętnie całował list.
Nagle odgłos kroków zmusił go nieco do zapanowania nad sobą. Obróciwszy głowę, zobaczył Martynę.
— Pan doktór Ramond czeka na dole.
— Niech wejdzie, niech natychmiast wejdzie!
Jeszcze raz szczęście miało zawitać w progi Soulejady.
Ramond już od drzwi wołał wesoło!