chowała całą dziewiczość, niby owoc, nie dotknięty jeszcze niczyją ręką, pełna wdzięku i czaru, pielęgnując cześć głęboką, niemal religijną dla miłości — zwykłe uczucie u kobiet, które rzucają swoję istotę dopiero pod stopy ukochanego mężczyzny, dobrowolnie unicestwiają się, skoro on tego zażąda.
Podpiąwszy włosy, umyła się obficie wodą; następnie folgując niecierpliwości, która nią owładnęła, cichutko otworzyła drzwi swego pokoju i odważyła się na palcach, bez szmeru najmniejszego przejść przez pusty salon, przeznaczony do pracy. Okiennice były jeszcze przymknięte, lecz Klotylda widziała w zmroku o tyle dobrze, że umiała zręcznie wymijać porozstawiane sprzęty. Stanąwszy u kresu swej wycieczki, tuż przy drzwiach doktora, nachyliła głowę, wstrzymując oddech.
Czy też już wstał? Co też może teraz porabiać?
Słyszała wybornie, że chodzi po swym pokoju drobnemi krokami. Zapewne się ubiera? Nigdy nie wchodziła do owego pokoju, gdzie doktór lubił w ukryciu przeprowadzać pewne roboty, zamykając się tamże niby w świątyni niedostępnej.
Nagle zdjęła ją jakaś obawa — trwoga, by jej nie zaskoczył raptownem otworzeniem drzwi; dziwna walka toczyła się w jej piersiach, bunt, podnoszony przez dumę, a zarazem ochota pochwalenia się uległością bez granic. Przez chwilę jedną żądza pogodzenia się z doktorem zawrzała w Klotyldzie tak potężnie, że tylko co już nie zapukała we drzwi. Na odgłos przecież zbliżających się kroków, uciekła z dzikim pośpiechem
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/48
Ta strona została przepisana.