skończona słodycz miłości, które go owionęły pieszczotliwie i przyniosły mu ulgę.
Pascal jednak, choć przesilenie ostre minęło, cierpiał straszliwie. Ból przeszywający pozostał w głębi piersi, a lewe ramię zdrętwiałe, ciążyło niby z ołowiu ulane. Czekając, zda się, bez końca na pomoc, którą Martyna miała przyprowadzić, ostatecznie całą myśl swoją zogniskował na owej boleści, szarpiącej jego ciało. I cierpiał z poddaniem się, nie czując nawet w sobie owego oburzenia, jakie w nim dawniej zawsze wrzało na widok cierpienia fizycznego. Dawniej bowiem uważał je zawsze za okrucieństwo straszne i bezużyteczne. Targany jako lekarz rozmaitemi wątpliwościami, chorych swoich ratował jedynie celem walczenia z cierpieniem. Jeżeli więc teraz ostatecznie zgadzał się na nie w chwili, gdy sam podlegał męczarniom, czyż nie znaczyło to pewnej nieufności z jego strony w potęgę życia, zupełnego wyrzeczenia się marzeń dawnych o dobroci zupełnej życia? Dopiero teraz, gdy już umierał, widział jasno, że życia bez cierpień niema, cierpienia zaś trzeba znosić bez protestu, z odwagą, z roztropnością. I by ułatwić sobie czekanie, oraz odwrócić uwagę od cierpień, powrócił do swych teoryj niedawno snutych, zaczął przemyśliwać nad środkiem zużytkowania cierpienia w ten sposób, by je zmienić w czynność i w pracę.
Choć człowiek w miarę, jak się cywilizuje, coraz bardziej odczuwa boleść, to przecież pewna, że równocześnie nabiera coraz więcej siły i odporności. Mózg, który nim porusza, rozwija się, wzmacnia i potężnieje tak długo, dopóki trwa równowaga między odbieranemi
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/490
Ta strona została przepisana.