Niedostawało dziesięciu minut do czwartej, kiedy nowe zastrzyknięcie pozostało już bez skutku. Z uderzeniem czwartej pojawił się zaraz i drugi atak. Ale zaledwie duszność ustąpiła, Pascal zerwał się w łóżku, chciał wstawać i chodzić, jak gdyby siły powróciły mu w całości. Jakaś potrzeba nieprzeparta odetchnięcia świeżem powietrzem wśród pól rozległych pchała go na dwór, do ogrodu... Potem jeszcze raz odezwała się w nim namiętność życia całego, zapał ku pracy. Tęsknił do sąsiedniej sali, do swojej pracowni. Poszedł więc tam, stękając, kulejąc, skrzywiony ku lewemu bokowi, przytrzymując się mebli i opierając o ściany.
Doktór Ramond błagał go usilnie, by został.
— Mistrzu, połóż się, zaklinam cię!
Ale Pascal głuchy, na wszystko, uparł się umierać nie w łóżku. Namiętność do życia, popęd bohaterski pracy tkwiły w nim stale i pędziły naprzód.
Stękał i bełkotał:
— Nie, nie, do ogrodu!
Przyjaciel musiał go powstrzymywać, i tak, osłabiony, na wpół omdlały, wszedł do sali, gdzie upadł na swoje krzesło ulubione przed stołem pracy, na którym wśród innych papierów, oraz książek leżała kartka rękopismu, do połowy zapisana.
Tu chwilę wypoczywał z zamkniętemi powiekami. Wnet atoli oczy otworzył i rękoma drżącemi jął szukać. Natrafił na Drzewo Genealogiczne, zmięszane pospołu z innemi zapiskami. Jeszcze przedwczoraj poprawił tam daty. Poznał je, przysunął i rozwinął.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/500
Ta strona została przepisana.