Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/504

Ta strona została przepisana.

roba skłaniała Pascala do zobaczenia się z nią, natychmiast? Troska ta, raz już zawitawszy do jej serca, ustąpić nie chciała, lecz przeciwnie rozpościerała się coraz to silniej i silniej.
Całą noc deszcz, potop istny, chłostał szyby wagonów, pędzących przez płaszczyzny Boulogne. Ustało to dopiero w Maçon. Po za Lyonem zaczęło już świtać Klotylda zabrała ze sobą listy Pascala; z niecierpliwością tedy oczekiwała na świt poranny, by przyjrzeć się dokładniej jego pismu, które zdawało jej się nieco zmienionem. Istotnie dreszcz wstrząsnął jej ciałem, gdy ujrzała pewną chwiejność ręki a zarazem i pewną nielogiczność w sposobie wyrażania się, czego dawniej nie bywało. Musiał być istotnie chorym, bardzo chorym, teraz już była tego pewną. To też reszta podróży wydawała się jej niemożliwie długą, ponieważ w miarę, jak się zbliżała, czuła, że jej obawy wzrastają. Najgorszem było, że przyjechawszy do Marsylii o wpół do pierwszej, musiała czekać na pociąg do Plassans aż do dwadzieścia minut na czwartą. Trzy godziny przeszło wyczekiwania. Zjadła śniadanie w bufecie kolejowym, a jadła gorączkowo, jak gdyby się bała spóźnić na pociąg; potem przechadzała się po ogrodzie, pełnym pyłu, przesiadała się z ławki na ławkę wśród bladych ciepławych zaledwie promieni słońca, wśród natłoku omnibusów i fiakrów. W końcu pojechała znowu dalej, zatrzymując się co kwadrans na wszystkich małych stacyach. Wychylała co chwila głowę z za firanki, wydawało jej się bowiem, iż już wyjechała stąd co najmniej przed laty dwudziestu, a miejscowości musiały się po-