bez końca; każde zdanie z owego opowiadania o stoickiej śmierci Pascala rozbrzmiewało w jej sercu i ryło tam głęboko. Przypominała sobie szkaradny dzień odjazdu. Och! powinna była wtedy umrzeć.
Rozpacz jej atoli przybrała jeszcze większe rozmiary, gdy Martyna, która weszła przed chwilą, odezwała się głosem surowym:
— Słusznie panienka płacze, gdyż pan tylko z powodu panienki umarł.
Stara służąca stała wyprostowana, na uboczu, w pobliżu drzwi od kuchni, cierpiąca, zrozpaczona, że jej zabrano i zabito pana; to też ani słówkiem pociechy nie chciała powitać teraz owego dziecka, które sama wychowała. Nie obliczając więc nawet doniosłości swej niedyskrecyi; nie zastanawiając się, czy wywoła żal lub radość, sobie samej sprawiała ulgę, mówiąc wszystko, co wiedziała.
— Tak, jeżeli pan umarł, to tylko dlatego, że panienka odjechała.
Klotylda przygnębiona zdoła jeszcze zaprzeczyć.
— Ależ on sam gniewał się na mnie i zmusił mię do tego.
— Ech! panienka chyba była zaślepiona, że nie widziała jasno... W nocy, poprzedzającej wyjazd, znalazłam pana, na wpół uduszonego ze smutku; u przecież nie pozwolił mi uwiadomić o tem panienki.. Po tem doskonale widziałam, co się działo, od chwili wyjazdu panienki. Co noc powtarzało się to samo, że powstrzymywał się wszelkiemi siłami, byle do panienki nie pisać
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/508
Ta strona została przepisana.