i przywołać ją, napowrót... Ostatecznie, na to umarł, oto szczera prawda.
Jasno się nagle zrobiło w głowie Klotyldy, acz ta jasność uszczęśliwiała ją i dręczyła równocześnie. Mój Boże, a więc to było prawdą, co przez chwilę odgadywała! A przecież ostatecznie uwierzyła wobec gwałtownego uporu Pascala, że nie kłamał i stanąwszy na rozdrożu między nią i pracą, wybrał poprostu pracę jako uczony, u którego miłość dla wiedzy przezwycięża miłość dla kobiety. A przecież kłaniał i poświęcenie doprowadził aż do zapomnienia o sobie samym, aż do zmiażdżenia na pył własnego istnienia. Traf zaś chciał, iż się omylił, bo własnem życiem nie okupił nawet jej szczęścia.
Klotylda zrozpaczona ponownie zaprzeczyła:
— Ależ jak mogłam wiedzieć?!.. Byłam posłuszną; całą miłość moją zmieniłam w posłuszeństwo.
— Ach! — krzyczała jeszcze Martyna — a ja mogłam odgadnąć, ja!
Ramond uspakajał łagodnie. Wziął przyjaciółkę za ręce, wytłómaczył jej, iż smutek mógł przyspieszyć rozwiązanie fatalne, ale bądźcobądź mistrz już był skazany na śmierć od dłuższego czasu. Cierpiał na chorobę serca od dosyć dawna: zbyt wiele pracy, nieco dziedziczności; a wreszcie cała jego miłość ostatnia i oto biedne serce pękło...
— Wejdźmy na górę — rzekła Klotylda. — Chcę go zobaczyć.
Na piętrze do pokoju, gdzie pozamykano okiennice, mrok nie wtargnął. Dwie gromnice jednym płomieniem
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/509
Ta strona została przepisana.