Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/512

Ta strona została przepisana.

zdjęła jedynie kapelusz; potem spostrzegłszy, że ma na rękach rękawiczki, ściągnęła je również. Pozostała przecież w swem okryciu, pełnem kurzu, zebranego przez dwadzieścia godzin jazdy w wagonie. Bezwątpienia ojciec Durieu musiał już oddawna złożyć na dole jej kufry. Lecz ani jej się nie chciało, ani siły nie miała się przebierać, poprostu przybitą była do tego krzesła, na które padła. Jedyny tylko żal, jedyny wyrzut targał jej serce. Dlaczego usłuchała go? Dlaczego zgodziła się jechać? Gdyby była została, miała to przekonanie najgłębsze, że Pascal nie byłby umarł. Takby go była chuchała, tak pieściła, tak leczyła! Co wieczór otoczyłaby go swemi ramiony, by uśpić; ogrzewałaby go całą swą młodością; życie przelewałaby w niego swemi pocałunkami. To jej wina, tak, z własnej winy go straciła Och! jakże była głupią, że go nie odgadła; jakże tchórzliwą, że się nie poświęciła; winną i godną kary, że poszła, kiedy sam zdrowy rozum, nawet wbrew głosowi serca, powinien ją był tutaj zatrzymać jako czułą i uległą poddankę, czuwającą nad swoim królem.
Cisza stała się tak wielką, tak niczem niezakłóconą, że Klotylda odwróciła na chwilę oczy od twarzy Pascala, by się obejrzeć po pokoju. Widziała tutaj tylko zarysy niewyraźne: lampa oświecała matowo lustro wielkiej psyche podobne do tafli srebrnej; a dwie gromnice rzucały dwa płowe płomienie. W tej chwili przypomniała sobie jego listy, krótkie i zimne, i zrozumiała, jak się męczył, gdy w ten sposób taił swą miłość.
Co za siły potrzebował, by spełnić swój projekt zapewnienia jej szczęścia świetnego! I upierał się, by sa-