Kiedy Martyna oznajmiła starej pani Rougon śmierć nieoczekiwaną syna, ta, mimo wzruszenia i boleści, wydała okrzyk gniewu. Jakto! Pascal, nawet umierając, nie chciał jej zobaczyć i kazał przysięgać służącej, iż jej, matki o tem nie uprzedzi! Ależ to ją zraniło do krwi, jak gdyby spory, które trwały między nimi przez życie całe, miały się teraz i po jego śmierci nie skończyć. Potem ubrała się szybko, a kiedy biegła do Soulejady, myśl o strasznych dokumentach, o tych rękopismach, napełniających szafę, przejęła ją gniewem straszliwym. Teraz po śmierci wuja Macquarta i ciotki Didy nie obawiała się tego, co zawsze nazywała hańbą w Tuletes, a i zniknięcie biednego, małego Karolka usunęło jedno z najniemilszych dla rodziny wspomnień. Pozostały więc tylko dokumenty, owe straszne dokumenty, grożące zniszczeniem tej tryumfalnej legendy o Rougonach, którą ona przez całe życie budowała i strzegła na starość, poświęcając energię, spryt, siły. Od wielu lat zatem czyhała na owe dokumenty i nigdy nie zaprzestawała walki, nawet wtedy, gdy sądzono, że już o nich zapomniała. Ach! gdyby mogła je wreszcie zdobyć i zniszczyć! Byłoby to ostatecznem wymazaniem przeszłości, chwałą dla całej rodziny, uwolnieniem tej ostatniej od wszelkich niebezpieczeństw, ostateczną przewagą kłamstwa, przez nią wymyślonego, nad dziejami prawdziwemi! I już w duchu widziała siebie samą, jak przechodzi przez wszystkie trzy dzielnice w Plassans, witana przez wszystkich, niby królowa, z godnością nosząca żałobę po obalonem cesarstwie. Jak tylko więc Martyna powiadomiła ją, że jest tam Klotylda, przyśpieszyła
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/516
Ta strona została przepisana.