Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/518

Ta strona została przepisana.

— Boże wielki, ależ tak, tak!.. Gdybyśmy miały te papierzyska szkaradne, natychmiast wrzuciłabym je w ogień. Samemi temi rękopismami w ogniu mogłabyś przyrządzić trzy kury.
Służąca krzątała się dalej koło potrawy, równocześnie przecież się zastanawiała:
— Tylko, że ich nie mamy... Słyszałam jednak rozmowę, którą pani powtórzę... Było to wtedy, jak panna Klotylda weszła do pokoju. Doktór Ramond spytał się jej, czy pamięta o poleceniach, otrzymanych, bezwątpienia, przed wyjazdem; a ona odrzekła, że pamięta, i sama zachowa dokumenta, jemu zaś odda wszystkie inne rękopismy.
Felicyta, drżąca cała, nie zdołała ukryć niepokoju. Widziała, że papiery już się jej wymykają; życzyła sobie bowiem zdobyć nie tylko dokumenta, lecz wszystkie rękopismy co do jednego, całe to dzieło nieznane i tajemnicze, które wzbudziłoby skandal niesłychany według jej mieszczańskich, pełnych zarozumiałości zapatrywań.
— Ależ trzeba działać! — krzyknęła — jeszcze tej nocy trzeba przystąpić do dzieła! Już jutro może być zapóźno.
— Och! wiem doskonale, gdzie się znajduje klucz od szafy — szepnęła Martyna półgłosem — Doktór powiedział panience.
Felicyta natychmiast nadstawiła uszy.
— Klucz, a gdzież jest?
— Pod poduszką, na której pan leży.