Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/519

Ta strona została przepisana.

Tu mimo ognia, który płonął żywo, jakiś dreszcz zimny wstrząsnął obydwoma staremi kobietami. Umilkły one teraz i tylko słychać było kapanie tłustości, ściekającej z kury w podstawioną ryneczkę.
Pani Rougon zjadła obiad sama jedna możliwie szybko i natychmiast razem z Martyną weszły na górę.
Teraz, jakkolwiek już więcej nie zamieniły ze sobą ani słowa jednego, rozumiały się wybornie; było postanowionem, iż zdobędą papiery, zanim dzień zaświta, i to mniejsza o środki, tudzież sposoby. Najprostszy sposób zasadzał się na wyciągnięciu klucza z pod poduszki. Niema wątpliwości, że Klotylda ostatecznie uśnie: wyglądała na zmęczoną, ulegnie więc owemu zmęczeniu. Cała sztuka zależała na czekaniu. Zaczęły zatem szpiegować, włóczyć się z pokoju do pracowni i z pracowni do pokoju, by upatrywać, czy się już wreszcie nie przymknęły wielkie, a nieruchome oczy młodej kobiety. Wciąż jedna z nich chodziła na zwiady, podczas gdy druga siedziała niecierpliwie w pracowni, oświetlonej lampą. Przeciągnęło się to kwandrans za kwandrausem aż do północy7. Oczy, pełne rozpaczy bezdennej i smutku? nie chciały się przymknąć. Nieco przed północą Felicyta usiadła w fotelu, u stóp łóżka, postanowiwszy tak długo nie ruszyć się z miejsca, aż wnuczka zaśnie. Odtąd nie spuszczała z niej już oka i wściekała się na widok, iż ta zaledwie może powstrzymać się od snu, a przecież nie zasypia, chcąc uporczywie czuwać przy zwłokach. Doszło nawet do tego, że ją samą sen zwolna począł rozmarzać. Zrozpaczona, już nie mogła dłużej tam wysiedzieć. Poszukała tedy na nowo Martyny.