Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/528

Ta strona została przepisana.

piół przepełniał salę gdzie zapanowała skutkiem tego duszność nie do zniesienia.
I wówczas z ust jej wydarł się taki sam okrzyk, jak Pascalowi wtedy, gdy owej nocy burzliwej przyłapał ją właśnie na kradzieży papierów.
— Złodziejki! morderczynie!
Natychmiast skoczyła do kominka i mimo płomieni gwałtownych, mimo spadających kawałków palącego się papieru narażając się na niebezpieczeństwo zapalenia sobie włosów i spalenia rąk, wygarnęła z kominka kartki jeszcze nie spalone, by je odważnie zagasić, przyciskając do własnego ciała. Ale pozostało już bardzo mało, same resztki; nie ocalała ani jedna kartka nieuszkodzona; nawet szczypty nie było prac olbrzymich, tego dzieła wytrwałego, dokonywanego przez życie całe, które ogień zniszczył w przeciągu dwu godzin. I gniew jej wzrósł; oburzenie wzniosło się do zenitu.
— Jesteście złodziejkami, morderczyniami! Dopuściłyście się morderstwa szpetnego! Sprofanowałyście śmierć, zabiłyście myśl, zabiłyście geniusz!
Stara pani Rougon nie ulękła się. Przeciwnie wysunęła się naprzód, bez wyrzutów sumienia, z głową wysoko podniesioną, by bronić wyroku, wydanego przez siebie i wykonanego.
— Czy to do mnie tak się odzywasz? Do swojej babki?.. Postąpiłam tak, jak powinnam była postąpić; zrobiłam to, co ty niegdyś chciałaś zrobić z nami do współki.
— Poprzednio uwiodłyście mię i zgorączkowały! Ale od tego czasu żyłam, kochałam, zrozumiałam.. Na-