Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/530

Ta strona została przepisana.

Tutaj gestem wspaniałym wskazała na szafę pustą, na kominek, gdzie dogasały iskierki.
— Teraz wszystko skończone; sława nasza uratowana; te wstrętne papiery nie będą nas mogły w przyszłości oskarżyć; żadne niebezpieczeństwo już mi nie grozi.. Rougonowie tryumfują.
Klotylda, straciwszy głowę ręką dała jej znak, aby się czemprędzej wynosiła z domu. Ale Felicyta już i tak wychodziła dobrowolnie, poszła do kuchni umyć swoje ręce uczernione i uczesać włosy. Służąca chciała iść w jej ślady, gdy nagle obracając się, ujrzała, że młoda pani przywołuje ją do siebie. Powróciła tedy.
— O! co do mnie, proszę panienki, wyjeżdżam pojutrze, jak tylko pana pochowają.
Nastało milczenie.
— Ależ ja ciebie, Martyno, nie wypędzam, boć wiem, iż nie ty jesteś najwinniejszą... Oto trzydzieści lat żyjesz już w tym domu. Pozostań ze mną. pozostań!
Stara służąca potrząsnęła głową siwą i pobladła:
— Nie, służyłam tylko panu i nikomu po panu już nie będę służyła.
— Ależ mnie!
Martyna podniosła oczy i popatrzyła twarz w twarz na tę młodą kobietę ongi ukochaną panienkę, w jej oczach rosnącą:
— Pani, och! nie!
Klotylda zakłopotała się, chciała mówić o dziecku, które nosiła pod sercem, o tem dziecku jej pana; może jemu zgodzi się służyć? Ale Martyna ją odgadła, przypomniawszy sobie rozmowę, którą podsłuchała, i popatrzyła