Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/539

Ta strona została przepisana.

Na pólkach biliblioteki widniały te same szeregi tomów, a wielka szafa dębowa zdawała się kryć wewnątrz tensam co dawniej, skarb, porządnie zamknięty. Pod sufitem zakurzonym wciąż jeszcze unosiło się pożądane tchnienie pracy, a z nieładu krzeseł rozrzuconych tu i owdzie, stale jeszcze przebijał się ów nieporządek przyjacielski ich wspólnej pracowni, gdzie tak długo krzyżowały się wzajemnie kaprysy młodej dziewczyny, oraz badanie uczonego.
Nadewszystko rozrzewniał ją gorąco widok dawniejszych jej pasteli, przybitych na ścianach, kopie, które robiła z żywych kwiatów z dokładnością nadzwyczajną, a potem fantazye otoczone powłokami mglistemi, z jakiejś dziedziny bajecznej, kwiaty, wyśnione, przy malowaniu których wyobraźnia rozhukana unosiła ją nieraz bardzo daleko.
Klotylda skończyła teraz układać na stole ową bieliznę dziecinną, gdy nagle wzrok jej padł właśnie na pastel, przedstawiający starego króla Dawida, który opiera rękę na ramieniu obnażonem Abisaigi, młodej Sulamitki.
I na ten widok, ona, która już zapomniała, jak uśmiech wygląda, uczuła dziwną radość, promieniejącą na twarzy, radość, spowodowaną rozczuleniem błogiem, ogarniającem ją w tej właśnie chwili.
Jak się oni kochali, jak oni marzyli o wieczności w dniu, w którym Klotylda gwoli zabawy wymalowała ów symbol, przepyszny i rozkoszny równocześnie!
Stary król. ubrany wspaniale w długą, bardzo długą szatę, haftowaną drogiemi kamieniami, dźwigał na