nadzieja, że ostatecznie z czasem suma pracy ludzkiej wyzwoli pewnego dnia świat z pęt zła i boleści!
Była kochana i kochała, została matką i zrozumiała wszystko.
Nagle przypomniała sobie ową noc, którą to razem przepędzili na klepisku.
Słyszała jeszcze siebie, jak narzekała pod sklepieniem, usianem gwiazdami: przyroda okrutna, ludzkość obrzydliwa, bankructwo wiedzy, konieczność zatopienia się w Bogu i w tajemnicy, w nieświadomości. Poza zupełną nicością nie istnieje trwałe szczęście.
Potem słyszała znowu, jak zaczął mówić Pascal i wypowiadać swoje credo, postęp i rozwój rozumu dzięki wiedzy; jedynie możliwe dobrodziejstwo z prawd, zdobywanych powoli, a na stałe; przekonanie, że suma owych prawd, stale powiększana, powinna ostatecznie dać człowiekowi nieobliczoną wszechwładzę, błogość, a kto wie nawet, czy nie szczęście.
Wszystko się krystalizowało w wierze gorącej w życie.
Jak on się wyraził, należało zawsze iść z życiem, które też zawsze kroczy naprzód.
Nie trzeba się spodziewać żadnego odpoczynku, żadnego spokoju w braku wszelkiego ruchu, w braku, jaki daje nieświadomość; żadnej ulgi w chwilach, gdy się chcemy cofać i cofamy wstecz.
Powinno się mieć umysł silny i skromność, dzięki której można sobie powiedzieć, że jedyną nagrodą w życiu jest świadomość dzielnego trybu życia, połączonego
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/543
Ta strona została przepisana.