Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/559

Ta strona została przepisana.

nych, które misrtz włożył na jej szyję w dniu biedy i nędzy, uniesiony żądzą, namiętną obdarowywania.
Od chwili, gdy ów klejnot tam się znalazł, nikt go już więcej nie oglądał.
Wcielił się niejako w jej wstydliwość i stał się cząstką jej dziecięcej, jej zachwycającej istoty. I przez cały czas, gdy dziecię ssało, matka patrzyła na ów naszyjnik, rozczulona i przypominająca sobie pocałunki, których woń ciepła jeszcze ją otaczała.
Nagle silniejsze dźwięki muzyki, dobiegające z daleka, zadziwiły Klotyldę.
Obróciła głowę i spojrzała na okolicę, płowo-złocistą dzięki zachodzącemu słońcu.
Ach! tak to owa ceremonia, to ów kamień węgielny, który tam zdala kładą!
I powrotnie skierowała oczy na dziecię swoje, ponownie zatopiła się w rozkoszy, jaką jej sprawił jego apetyt wyborny. Podsunęła sobie stołeczek, aby oprzeć na nim jedną nogę, łokciem zaś wsparła się na stole, tuż przy drzewie genealogicznem i zczerniałych szczątkach dokumentów.
Myśl jej błąkała się, unosząc się w przestworach niebiańskich, równocześnie zaś czuła, że jej cząstka najlepsza, ów pokarm czysty coraz bardziej czyni jej własnością ową istotę drogą, wyszłą z jej łona.
Ona, matka, podczas gdy dziecię ssało życie swoje, marzyła już o przyszłości.
Co się z niego stanie, skoro ona z poświęceniem wszystkich sił swoich, zrobi go wielkim i silnym?
Czy będzie uczonym, który odsłoni światu choć cząstkę prawdy wieczystej; czy wodzem, opromieniają-