Życie zaś mimo to potoczy się dalej, należy jeszcze być cierpliwym tysiące lat, zanim ukaże się drugie dziecię, dobroczyńca-Zbawiciel.
Ale dziecię już wyssało pierś prawą, ponieważ jednak się gniewało, Klotylda obróciła je i dała mu do ssania lewą pierś.
Potem zaczęła się śmiać, miała bowiem nadzieję w przyszłość. Matka karmiąca równa się światu, wciąż odnawianemu i zbawionemu.
Pochyliła się nad dziecięciem, które otwierało swe mętne oczęta, zachwycone i spragnione światła. Co powie owa istotka, dla której bije jej serce pod piersią, którą ssie? Co też za słówko dobre wymówią usteczka tego niemowlęcia? Za jaką sprawę odda ono krew, gdy wyrośnie na człowieka, silnego dzięki mleku, teraz wyssanemu. Być może, nic nie powie i skłamie podczas gdy ona teraz jest tak szczęśliwa, bo mu ufa!
I na nowo zdaleka dobiegły fanfary.
To musiała być apoteoza, musiała być chwila, w której, babka Felicyta srebrną kielnią zakładała pierwszy kamień pomnika ku chwale Rougonów. Wielki widnokrąg błękitny, odzwierciedlający niejako wesele niedzielne, należał do tej uroczystości. I wśród milczenia, dnia gorącego, spokoju i samotności, jakie panowały w sali, Klotylda uśmiechała się do dziecięcia, które wciąż ssało z rączką małą w powietrzu, wyprostowaną i przypominającą sztandar — sztandar życia.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/562
Ta strona została przepisana.
KONIEC.