ponieważ osobiście była bardzo skąpą, co dawało powód do ustawicznych żartów.
Klotylda, która bardzo mało wydawała na siebie samą, nigdy nie brała od Martyny ani jednego centyma. Doktór wreszcie rozporządzał na swoje potrzeby i na swoje doświadczenia sumą, trzech do czterech tysięcy franków, które jeszcze zarabiał w ciągu roku, wrzucając je następnie w głąb szuflady biurka; w ten sposób utworzył się ten mały skarbiec, złoto zmięszane pospołu z banknotami; sam właściciel przecież nigdy nie miał dokładnego wyobrażenia o jego wysokości.
— Oczywista, proszę pana, — odparła służąca — płacę, lecz tylko wtedy, jeżeli ja zrobiłam sprawunek, tym razem przecież rachunek jest zbyt wielkim z powodu tych wszystkich mózgów, dostarczanych panu przez rzeźnika...
Doktór przerwał jej gwałtownie.
— Ach, to tak, to i ty także buntujesz się przeciwko mnie, ty także? Nie, nie! tego już zanadto!.. Wczoraj, obie sprawiłyście mi tyle przykrości, że uniosłem się gniewem Trzeba jednak, aby na przyszłość to wszystko ustało; nie chcę bynajmniej, by dom mój zamienił się w piekło... Mieć przeciwko sobie dwie kobiety i to takie dwie, które mię choć trochę kochają!.. Bądźcie pewne, że ucieknę, jeżeli taki stan miałby potrwać i nadal!
Nie gniewał się, śmiał się raczej, w drżeniu głosu jednak przebijał się niepokój, targający jego sercem. Wreszcie dodał swym zwykłym tonem wesołej dobroduszności:
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/70
Ta strona została przepisana.