Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli obawiasz się zresztą, Martyno, że nie dociągniesz z pieniędzmi do końca miesiąca, powiedz rzeźnikowi, by przysłał mój rachunek, spisany osobno... I nie bój się bynajmniej, abym ci kazał dokładać z twoich oszczędności; twoje grosze mogą spać spokojnie.
Była to aluzya do małego, osobistego mająteczku Martyny. Przez lat trzydzieści, co rok pobierając czterysta franków zasług, zebrała dwanaście tysięcy franków; na swoje potrzeby wydawała sumki bardzo małe, opędzając wydatki jeno nieodzowne; to też oszczędności, powiększające się co roku, niemal potrojone dzięki procentom, wynosiły dzisiaj przeszło trzydzieści tysięcy franków; tej sumy atoli z powodu niezrozumiałego kaprysu nie chciała żadną miarą umieścić u pana Grandguillota, pragnąc mieć ją zupełnie oddzielnie od pańskich. Kupiła zresztą bardzo pewne papiery procentowe.
— Grosze, które śpią, są groszami uczciwemi — rzekła poważnie. — Pan ma przecież słuszność; powiem rzeźnikowi, aby przysłał rachunek osobno, ponieważ wszystkie te mózgi poszły do pańskiej kuchni, nie zaś do mojej.
To wyjaśnienie wywołało uśmiech na usta Klotyldy, którą żarty ze skąpstwa Martyny zazwyczaj bardzo bawiły; śniadanie tedy skończyło się weselej, aniżeli zaczęło. Doktór chciał wypić kawę pod jaworami, mówiąc, iż potrzebuje odetchnąć świeżem powietrzem, ponieważ siedział zamknięty w pokoju przez całe rano.
Kawę tedy Martyna podała na stół kamienny, tuż przy fontannie. Rozkosznie tam było, w cieniu, w po-