Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/82

Ta strona została przepisana.

która poznała doktora i panienkę, jak nazywała Klotyldę. Uwielbiała ona ich obojga, to też zrazu stanęła wobec nich zmięszana i niema, patrząc się tylko z czcią głęboką; chciała mówić, chciała im dziękować, chciała okazać się wdzięczną za doznane dobrodziejstwa — daremnie, głos zaparł się w piersiach. Powierzchownością przypominała swego brata, Walentego; była bowiem niską, policzki miała wyskakujące, włosy płowe, lecz pobyt na wsi i uchronienie się od zarazy w mieszkaniu rodzicielskiem pozwoliły jej utyć i stanąć silniej na nogach grubych; policzki były pucołowate, a włosy gęste. Również i oczy miała bardzo piękne, połyskujące zdrowiem oraz zadowoleniem. Ciotka Bożenna, która wraz z nią grabiła siano, zbliżyła się także, krzycząc już z daleka i żartując z pewną szorstkością prowensalską.
— Ach, panie Pascalu, my tutaj pana wcale a wcale nie potrzebujemy! Tutaj zupełnie niema chorych!
Doktór, który przyszedł tu poprostu, by przyjrzeć się temu pięknemu widowisku zdrowia i siły, odpowiedział tym samym tonem:
— Spodziewałem się tego. Swoją drogą warto popatrzyć na tę dziewczynę, która powinna i panią i mnie obdarować sutym gościńcem.
— Och! to prawda, istna prawda! Lecz ona wie wybornie o tem, proszę pana, bo codziennie powtarza, że gdyby nie pańska pomoc, wyglądałaby dzisiaj tak, jak jej biedny brat Walenty.
— Ech! my i jego wyleczymy. Walentemu teraz już daleko lepiej. Właśnie idę od niego.