Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Stał właśnie przed drzwiami szyneczku, wyprostowany, wysoki i silny, z obliczem czerwonem, na które odblask różowy rzucały jeszcze włosy mocno rude.
— Oczekiwałem pana, panie Pascalu. Czy pan wie, że mogłem wczoraj rozbutelkować sam dwie beczki wina i nie zmęczyłem się ani trochę!
Klotylda pozostała na dworze, siadając na ławce kamiennej, Pascal zaś wszedł do sali, aby zastrzyknąć Lafouasse’owi nową dozę. Dobiegały ztamtąd ich głosy; szynkarz bardzo wrażliwy, mimo swe grube muskuły, skarżył się, że zastrzykiwanie jest bardzo bolesne; ostatecznie przecież można trochę pocierpieć, by odzyskać zdrowie na dobre. Następnie gniewał się, zmuszając doktora, by wypił szklankę jakiegokolwiek trunku. Również i panienka nie zrobi mu tego wstydu, by odmówić szklaneczki syropu. Wyniósł tedy stół na dwór i tak gwałtownie zapraszał, że trzeba było z nim wypić.
— Pańskie zdrowie, panie Pascalu, i na zdrowie tych wszystkich biednych hultai, którym pan przywraca apetyt.
Klotylda, śmiejąca się i rozbawiona, przypomniała sobie teraz owe wszystkie plotki, o jakich mówiła Martyna, przypomniała tego ojca Boutina, którego śmierć przypisywano doktorowi.
Nie zabijał więc chorych, którymi się opiekował, przeciwnie jego lekarstwo dokonywało cudów prawdziwych. Odzyskała tedy zwolna zaufanie poprzednie do mistrza, poprzednią miłość gorącą, oddała się cała do jego rozporządzenia, mógł on dowolnie zabrać ją z sobą, unieść, rozkazywać.