Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/86

Ta strona została przepisana.

dła wyschły, zniknęły; nic nie pozostało z wyjątkiem tego tam zatrutego bagniska... Ach! ile razy tędy przechodzę, serce ściska się mi z żalu!
Klotylda jeszcze raz odważyła się zapytać:
— Zdaje mi się, że to właśnie w Paradou kochali się wzajemnie mój krewniak Sergiusz i twoja wielka przyjaciółka Albina?
Lecz doktór już jej nie słuchał, jeno sam ciągnął nieprzerwanie, z oczyma wpatrzonemi w dal, wpatrzonemi w przeszłość:
— Albina, mój Boże, jakbym ją widział, wśród palących promieni słońca, w ogrodzie i niby wielka wiązanka kwiatów o woni silnej; głowa podniesiona w górę; gardziołko napojone radością, szczęśliwa i ciesząca się z kwiatów, z dzikich kwiatów powtykanych między jej złociste sploty, przypięte do jej szyi, do jej stanika, do jej ramion wiotkich, odsłoniętych i oblanych słońcem... Widziałem ją również, gdy się otruła wonią kwiatów, wśród kwiatów, widzę ją bez życia, bardzo bladą, ręce złożone na piersiach, niemal śpiącą z uśmiechem na ustach, ułożoną na posłaniu z hyacyntów i tuberoz... Prawdziwa śmierć z miłości i och! jak namiętnie kochali się Albina, tudzież Sergiusz w tym wielkim ogrodzie, zdradzieckim, kuszącym, na łonie współwinnej przyrody! jaki potok życia potężny poznosił wówczas wszystkie zapory fałszywe i obłudne! och! jakiż to był tryumf życia!
Klotyldę stropił również ten gorący potok słów namiętnych, wpatrywała się tedy uporczywie w mistrza. Nigdy jeszcze nie śmiała zagadnąć go o inną historyę,