Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Nieufał tej kobiecie: ta historya jakiegoś wypadku, spóźniony pociąg, woźnica brutal, wydawały mu się śmiesznym wymysłem. Dziewczyna na huk piorunu wcisnęła się jeszcze mocniej w kąt bramy, ogłuszona, zmartwiała ze strachu.
— Nie możesz przecie tu nocować, — powiedział głośno...
Płakała jeszcze bardziej, potem wybąknęła:
— Panie, błagam cię, odprowadź mnie do Passy... Do Passy przybywam właśnie.
Wzruszył ramionami: czyż go brała za głupca? Machinalnie obrócił się ku Quai des Célestins, gdzie była stacya dorożek. Ani jednej nie było widać latarki.
— Do Passy, moja droga, czemuż nie do Wersalu?... Gdzież u dyabła chciałabyś złowić jaką dorożkę o tej godzinie i w taką pogodę?
Ale ona krzyknęła — nowa oślepiła ją błyskawica i tym razem zahaczyła znów miasto tragiczne, rzekłbyś w straszliwym krwi potopie. Był to jakiś wyłom olbrzymi, te dwa końce rzeki zagłębiające się, gdzieś w nieprzejrzanej okiem dali, pośród czerwonego żaru pożogi. Najdrobniejsze szczegóły wystąpiły, rozróżniałeś małe żaluzye pozamykane domków na Quai des Ormes; koło mostu Maryi, mógłbyś zda się policzyć wszystkie listki wielkich jaworów, które tam stoją rzucone pękiem wspaniałej zieleni, z drugiej znów strony, pod mostem Ludwika Filipa szereg galarów zapłonął, z stosami żółtych jabłek, pod któ-