Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/102

Ta strona została przepisana.

ko na czwartem piętrze składało się z sali jadalnej, pokoju sypialnego i ciasnej kuchenki, które zajmował syn, kiedy tymczasem matka przykuta do krzesła paraliżem, miała po drugiej stronie sieni pokój, w którym żyła w smutnem a dobrowolnem odosobnieniu. Ulica była pustą, okna mieszkania wychodziły na obszerny ogród głuchoniemych, ponad którym górowała szeroka kopuła wielkiego drzewa i czworogranna dzwonnica świętego Jakóba.
Klaudyusz zastał Sandoza w swoim pokoju, po chylonego nad stołem, zagłębionego zupełnie w zapisanej przed nim leżącej karteczce.
— Przeszkadzam ci?
— Nie, pracuję od samego rana, dość mam już tego... Wyobraź sobie, oto już całą godzinę męczę się nad poprawieniem źle zbudowanego zdania, którego wyrzut dręczył mnie przez cały czas śniadania.
Malarzowi mimowolnie wyrwał się gest jakiś rozpaczny i widząc go tak ponurym, przyjaciel zrozumiał go od razu.
— Co? i tobie nie idzie... Wyjdźmy. Trzeba zrobić porządną jaką przechadzkę, żeby się trochę odświeżyć; chcesz?
Kiedy jednak przechodzili koło kuchni, zatrzymała go stara kobieta. Była to posługaczka. która zazwyczaj przychodziła na dwie godziny z rana i na dwie wieczorem; we czwartek tylko zostawała już na całe popołudnie, na obiad.