— A więc, spytała, to już postanowione, proszę pana: ryba i baranina z kartoflami?
— Tak, jeśli zechcecie.
— A na ileż osób mam nakryć?
— A, tak trudno to zawsze wiedzieć.... Proszę nakryć na pięć osób a potem się zobaczy. Na siódmą, nieprawdaż? Będziemy się starali po wrócić.
Potem w sieni, podczas gdy Klaudyusz nań czekał, Sandoz wśliznął się do matki; a kiedy wyszedł z tąż samą serdeczną ostrożnością, obadwaj zeszli w milczeniu. Na ulicy rozejrzawszy się na prawo i lewo, jakby dla zbadania zkąd wiatr wieje, puścili się ulicą ku placowi Obserwatoryum a następnie wzdłuż bulwaru Montparnasse. Był to zwykły ich spacer, dochodzili tam zawsze jakąbądź puścili się drogą; bo też ulubionym dla nich widokiem były te szeroko roztaczające się bulwary zewnętrzne, gdzie mogli włóczyć się już swobodnie. Nie rozmawiali z sobą, wciąż jeszcze z ociężałemi głowy, zwolna przecież rozpogodzeni tem, że są razem; dopiero przed zachodnim dworcem przyszedł Sandozowi pomysł.
— Co powiesz, gdybyśmy tak zaszli do Mahoudeau, zobaczyć jak daleko postąpił ze swoją wielką robotą?
— Owszem, odpowiedział Klaudyusz. Pójdźmy do niego.
Skręcili zaraz w ulicę Cherche-Midi. Rzeźbiarz Mahoudeau wynajął o kilka kroków od bulwaru
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/103
Ta strona została przepisana.