z Plassans, odnosił tam niemałe sukcesa na konkursach muzeum; potem, jako laureat miasta, przybył do Paryża z pensyą ośmiuset franków, przyznaną mu na przeciąg lat czterech. Ale w Paryżu żył obcy wśród tego świata nieznanego, bezbronny, nie mogąc sobie dać rady ze szkołą Sztuk Pięknych, zjadając bezczynnie swą pensyę; tak, że po upływie owych lat czterech zmuszonym był, chcąc żyć, wstąpić jako stale płatny pracownik do kupca statuetek świętych, gdzie codziennie przez dziesięć godzin skrobał świętych Józefów, świętych Rochów i Magdaleny, cały kalendarz parafii. Od pół roku dopiero powróciła mu ambicya, odnalazłszy kolegów z Prowancyi, zuchów, pośród których on był najstarszym, znanych niegdyś u papy Giraud; w pensyonacie malców, którzy dziś stali się dzikimi rewolucyonistami — i ta ambicya ciągnęła go do czegoś olbrzymiego, w tem stykaniu się ciągiem z namiętnymi artystami, którzy przewracali mu w głowie swemi uniesieniami, swemi teoryami egzaltowanemi.
— Do licha! przemówił Klaudyusz, to dopiero kawałek!
Rzeźbiarz zachwycony, pociągnął z fajeczki i okrążył się gęstym kłębem dymu.
— A co! nieprawdaż?... Zaleję im sadła za skórę, dam im ciało i to ciało prawdziwe, a nie taki smalec jak oni go robią.
— To kobieta kąpiąca się? spytał Sandoz.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/106
Ta strona została przepisana.