Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/108

Ta strona została przepisana.

gdzie pasał trzody zanim nań przyszło owo szczęście; nieszczęście zaś to jego zrodziło się z entuzyazmu jednego z mieszczan okolicznych, który jął się zachwycać nadmiernie rzeźbionemi gałkami do lasek, które on wycinał swym nożykiem z korzeni drzew.
Odtąd wbito mu w głowę, że jest genialnym pastuchem, wielkim człowiekiem zapoznanym i odnalezionym przez amatora, który ponieważ był członkiem komisyi muzeum, pusował go, pochlebiał mu, psuł i łudził nadziejami. I począł rzucać się, chybiał wszystko po kolei, studya, konkursa nauki, mimo to jednak wyjechał do Paryża, wymógłszy na swoim ojca, ubogim wieśniaku, oddanie mu naprzód części przypadającej nań schedy, tysiąc franków, które miały mu starczyć na rok życia w Paryża w oczekiwaniu na przyrzeczone tryumfy. Owe tysiąc franków wystarczyły mu na półtora roku. Potem zaś, skoro mu pozostało już zaledwie dwadzieścia franków, osiadł u swego przyjaciela Mahoudeau, śpiąc z nim razem w jednem łóżku, w głębi niszy ciemnej poza sklepem, krając po kolei z tego samego bochenka chleba, chleba, którego prowizyę zakupywali na dwa tygodnie naprzód dla tego, aby był dobrze suchym i żeby go nie można było jeść zbyt wiele.
— Słuchaj no, Chaine, ciągnął Sandoz, ten twój piec jest nadzwyczaj dokładnym!
Chaine nie mówiąc nic, roześmiał się zcicha w brodę z tryumfem zadowolenia, a uśmiech ten