Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/109

Ta strona została przepisana.

rozjaśnił mu twarz niby promień słoneczny. Ostatecznem już ograniczeniem, jakby na ukoronowanie całej sprawy, rady protektora popchnęły go na drogę malarstwa, wbrew upodobaniu, które okazywał do rzeźbienia drzewa; i malował po mularsku, rozmazując kolory, okazując istny talent w zamienianiu najjaśniejszych, najżywszych na błotniste. Ale tryumfem jego była akuratność w niezgrabności; miał drobiazgowość naiwną początkujących, troskę o jakiś drobny często szczególik, w których znajdowało upodobanie dziecięctwo jego istoty, ledwie co oderwanej od ziemi. Piec z perspektywą koszlawą, suchy był i wyraźnie zamarkowany w ponurym swym kolorycie.
Zbliżył się Klaudyusz i przejęty został litością wobec tego malarstwa; i on, tak surowy dla nędznych malarzy, znalazł słówko pochwały.
— A! o tobie trudnoby powiedzieć, żeś szablonowcem! Przynajmniej robisz, jak czujesz. To wcale jest dobre!
Ale drzwi sklepu otwarły się znowu i wszedł przez nie, krzycząc od progu, piękny chłopak, blondyn, żywy i wesoły z dużym, różowawym nosem i wielkiemi, niebieskiemi oczyma krótkowidza.
— Wiesz, ta ze składu ziół z sąsiedztwa, stoi tam i zaczepia.. To obrzydliwe stworzenie!
Wszyscy roześmieli się oprócz gospodarza, który wydawał się bardzo zmięszany.