Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/111

Ta strona została przepisana.

dęte biodra pięknej wędliniarki, która zakłócała mu spokój jego nocy; w Paryżu zaś, gdzie się zetknął z całym obozem naszych realistów, został krytykiem sztuki, umieszczając, by zarobić na życie, artykuły po dwadzieścia franków od sztuki w małym ale wielce hałaśliwym dzienniczku „Bębnie”. Jeden nawet z tych artykułów, studyum nad obrazem Klaudyusza, wystawionym u Malgrasa, narobił był niemałego skandalu, poświęcał w nim bowiem na korzyść swego przyjaciela malarzy „ulubionych przez publiczność” i stawiał go jako przywódzcę nowej szkoły, szkoły wolnego nieba. W gruncie niezmiernie wesoły, nadzwyczaj praktyczny, drwił sobie ze wszystkiego co nie było dlań użyciem, a poprostu, powtarzał tylko zasłyszane w tem gronie teorye.
— Wiesz, Mahoudeau, wołał, będziesz miał twój artykuł, ja ci zainstaluję twoją kobiecinę.... A! co to za uda! Żeby to człowiek mógł opłacić sobie takie uda!
Potem nagle począł mówić o czem innem.
— Ale, mój sknera ojciec przysłał mi całą kopę wymówek. Tak, lęka się, żebym go nie zbezcześcił i przyrzeka przysyłać mi sto franków miesięcznie... Przynajmniej będę mógł spłacić długi.
— Długi, tyś za rozsądny na to! mruknął Sandoz z uśmiechem.
To pewna, że Jory miał w charakterze dziedziczne skąpstwo, z którego sobie żartowali wszyscy. Kobiet nie płacił i umiał dziwnie jakoś