gdalenie, ku Ciału Prawodawczemu zanurzały się w głębi szeregi gmachów i odcinały ostro od jasnego nieba; tam znowu piętrzył się ogród Tuileriów okrągłemi wierzchołkami drzew kasztanowych. A między dwoma zielonemi szlakami równoległych alei, ulica Pól Elizejskich biegła w górze, gubiąc się w nieprzejrzanej dali, zakończona kolosalną bramą Tryumfalnego Łuku, rozwierającą się na przestrzeń nieskończoną. Podwójny potok tłumu, rzeka podwójna toczyła się tam żywą falą zaprzęgów, falą ścigającą się powozów, które odblask ścian, iskra odbita od szkieł latarni zdały się bielić pianą. W dole, plac o olbrzymich trotoarach, o szosach szerokich jak jeziora, zapełniał się bezprzestannym napływem, przerzynany we wszystkich kierunkach promiennemi odblaskami kół, zaludniony czarnemi punkcikami ludzkiemi a dwa wodotryski biły strumieniem i rozlewały chłód i świeżość pośród tego gorączkowego życia.
Klaudyusz powtarzał drżący:
— A! tak, tego nam potrzeba... To nasze. Dość sięgnąć po to.
Wszyscy się roznamiętniali, otwierali oczy szerokie żądzą, dłonie paliły ich potrzebą posiadania. Czyż to nie chwała wiała z wyżyn tej wielkiej alei na całe miasto? Tu był skoncentrowany Paryż a oni go pragnęli, oni chcieli go posiąść.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/120
Ta strona została przepisana.