Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/128

Ta strona została przepisana.

tam baranina na dzisiejszy wieczór, starajmyż się stawić na czas oznaczony.
Każdy zapłacił za siebie i wyszli wszyscy. To zrobiło wrażenie w całej kawiarni. Młodzi ludzie, malarze bez wątpienia, szeptano pokazując sobie Klaudyusza, jak gdyby zobaczono przechodzącego jakiegoś przywódzcę klanu dzikich co najmniej. To słynny artykuł Jory’ego sprawił pożądany efekt, publiczność stawała się wspólniczką i sama miała stworzyć szkołę „wolnego nieba“, z której gromadka artystów żartowała sobie jeszcze. I tak jak mówili to żartem, kawiarnia Baudequina nie domyślała się nawet jaki ją spotkał zaszczyt w dniu, w którym obrali ją sobie na kolebkę rewolucyi.
Na bulwarach było ich pięciu. Fagerolles przyłączył się do gromadki i zwolna przeciągali Paryżem ze spokojem zdobywców. Im ich więcej było. tem szerzej zagradzali trotoar, tem więcej unosili na swych podeszwach ciepłego życia bruku. Kiedy minęli ulicę Clichy, poszli ulicą Chaussée-d’Antin i zwrócili się na ulicę Richelieu, przeszli Sekwanę mostem des Arts, aby zelżyć jeszcze Instytut, doszli wreszcie do Luksemburgu, gdzie trójbarwny afisz, reklama gwałtownie ukolorowana jakiegoś zamiejscowego cyrku, wywołała okrzyki ich zachwytu. Wieczór nadchodził, fala przechodniów płynęła wolniej, było to znużone miasto, oczekujące cienia, gotowe oddać się pier-