no sprzedawane na litry, które goście rozcieńczali mocno wodą, przez dyskrecyę, aby nie narażać gospodarza na wydatki. Powitano właśnie baraninę gremialnym okrzykiem i gospodarz domu zabrał się do rozkrajania jej, kiedy znowu drzwi się otwarły. Ale na ten raz szalone podniosły się protestacye.
— Nie, nie, nikogo więcej!... Za drzwi z dezerterem!
Dubuche zadyszany, bo biegł tu prędko, ogłuszony, że wpadł na takie ryki, wysuwał wielką swą twarz bladą, bąkając wymówki.
— Słowo wam daję, że to z przyczyny omnibusu,.. Przeczekałem ich pięć na Polach Elizejskich.
— Nie, nie, kłamie!... Niech sobie idzie, nie spróbuje baraniny!... Za drzwi, za drzwi!
Mimo to jednak wszedł koniec końcem i zauważono wówczas, że był bardzo elegancko ubrany, całkowicie czarno w krawacie świeżym, dobrze obuty, obciśnięty z ceremonialną sztywnością mieszczanina zaproszonego na obiad.
— Patrzcie! minęło go zaproszenie, wołał żartobliwie Fagerolles. Czy nie widzicie, że jego panie z towarzystwa pozwoliły mu odejść i że przybiega teraz zjeść naszą baraninę, bo nie wie już gdzieby iść.
Zaczerwienił się i wybąknął.
— O! co za przypuszczenie! jacyście złośliwi. Nakoniec, dajcież mi pokój!
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/131
Ta strona została przepisana.